środa, 19 października 2011

II

zdjęcie z sieci

Dzisiaj były tramwajowe zawody… A było tak. Wsiadłem w autobus, który przemyka przez miasto jak strzała. Równolegle do linii tramwajowej. Patrzę a tu mój tramwaj jedzie równo ze mną. To znaczy: ze mną w autobusie. I myślę sobie tak: znowu nie zdążę się na niego przesiąść. A następny za 20 minut. Bo to jest tak: ten autobus i ten tramwaj nie maja wspólnego przystanku. Z resztą wielokrotnie tak bywa. Brawo dla architektów dróg i przestrzeni. Brawo!!! Żeby dostać się na przystanek tramwajowy muszę przejść wielkie skrzyżowanie, a w obliczu dostrzegania podjeżdżającego tramwaju  powoduje to nagminne łamanie przepisów  i przechodzenia na czerwonym świetle. Przechodzenie to mało powiedziane – przebieganie raczej. Ale czego się nie zrobi dla 20 minut zaoszczędzonego czasu, zwłaszcza, gdy pada? Bezcenne. Jednak autobus wyprzedza tramwaj o 2-3 przystanki. Może się uda – myślę. Kolejne skrzyżowania mkniemy na wszystkich zielonych światłach. Jest szansa! Tak sobie dziś pomyślałem, żeby policzyć ile mniej więcej czasu spędzam w komunikacji miejskiej w tygodniu. Wyjdzie tego z 24 godziny – jeden dzień. No może nie cały i zależy kiedy…

Mkniemy. Uwielbiam ten długi przystanek i żeby nie światła niektórzy kierowcy mknęliby ulicą jak żywe torpedy. Żywe bo z ludźmi. Tu akurat nie ma tłoku. Ale w tramwaju będzie. I będę musiał stać. Ja?- dwudziestoparoletni staruszek. Masakra. O tramwajowych pozycjach jeszcze napiszę. Stojących. Siedzących i leżących. Wysiadka. Szybko. A teraz biegiem…czerwone, zielone, pomarańczowe…30 sekund później….zdążyłem!!! Na stojąco jednak ciężko się pisze…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz