Pogrzeb.
Czasami w
obliczu śmierci stajemy bezsilni. Miałem dziś takie nieodparte wrażenie, że
coraz częściej - o ironio - mimo młodego wieku zaczynamy się spotykać z
Przyjaciółmi nie na ślubach, czy uroczystościach, które obchodzi się w sposób
radosny, ale właśnie na takich - rzec by po ludzku - bardzo smutnych. Choć w
istocie jest może inaczej. Dzień śmierci jest przecież dniem narodzin (ufamy)
dla Nieba.
Niewątpliwie
jest jakaś taka dziwna "różnica" między umieraniem w młodym a
podeszłym wieku. Nie chodzi tu bynajmniej o poczucie wartości straty. Bo każda
śmierć boli tak samo. Jest odejściem. Jest przerwaniem i wyrwą w czasie. Jest
utraceniem Kogoś, kto jest bliski. Jest tym boleśniejsze, im Ktoś jest bliższy.
Kiedy jednak umiera ktoś młody, ktoś przed kim dopiero otwiera się świat i
życie nabiera barw, to wtedy to umieranie jest niewyobrażalnym ciosem.
Jest momentem,
w którym wszystko inne przestaje mieć znaczenie – vanitas. Wtedy dopiero sobie
zdajesz sprawę jak kruche może być to, co posiadasz i to, czym żyjesz. Tą
kruchość ziemskiego istnienia doświadczasz nie bezpośrednio, ale właśnie takie
doświadczenie uczy respektu wobec tego TU i TERAZ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz