poniedziałek, 31 stycznia 2011

vanitas vanitatum et omnia vanitas

Pogrzeb.
Czasami w obliczu śmierci stajemy bezsilni. Miałem dziś takie nieodparte wrażenie, że coraz częściej - o ironio - mimo młodego wieku zaczynamy się spotykać z Przyjaciółmi nie na ślubach, czy uroczystościach, które obchodzi się w sposób radosny, ale właśnie na takich - rzec by po ludzku - bardzo smutnych. Choć w istocie jest może inaczej. Dzień śmierci jest przecież dniem narodzin (ufamy) dla Nieba.
Niewątpliwie jest jakaś taka dziwna "różnica" między umieraniem w młodym a podeszłym wieku. Nie chodzi tu bynajmniej o poczucie wartości straty. Bo każda śmierć boli tak samo. Jest odejściem. Jest przerwaniem i wyrwą w czasie. Jest utraceniem Kogoś, kto jest bliski. Jest tym boleśniejsze, im Ktoś jest bliższy. Kiedy jednak umiera ktoś młody, ktoś przed kim dopiero otwiera się świat i życie nabiera barw, to wtedy to umieranie jest niewyobrażalnym ciosem.
Jest momentem, w którym wszystko inne przestaje mieć znaczenie – vanitas. Wtedy dopiero sobie zdajesz sprawę jak kruche może być to, co posiadasz i to, czym żyjesz. Tą kruchość ziemskiego istnienia doświadczasz nie bezpośrednio, ale właśnie takie doświadczenie uczy respektu wobec tego TU i TERAZ.

niedziela, 23 stycznia 2011

Na szkle malowane...

MAKI

BRATKI

TULIPANY


BRATKI (z reliefem)

WAZONIK Z RÓŻĄ


Po nie za długim namyśle postanowiłam pokazać Wam część moich na szkle malowanych prac. Zaczęłam oczywiście od mojej serii kwiatowej, malowanej na różne okazje. Niestety z wielu prac tylko kilka zostało przeze mnie fotograficznie udokumentowane. Będzie mi miło, gdyby ktoś zechciał obiektywnym okiem spojrzeć na te „ szklane malunki” i pozostawił jakiś ślad swojej wizyty.



Miłego niedzielnego popołudnia 












piątek, 21 stycznia 2011

...ale pomału odkrywane...


… i tak oto witamy Was wszystkich odwiedzających nasz blogowy świat.
Jest nam niezmiernie miło, że możemy Was gościć w tych skromnych przedsionkach...
i że być może możemy otworzyć te jedne z drzwi prowadzących do…

…bo każdy klucz ma swoją historię. Każdy klucz jest jedyny i niepowtarzalny. 
I każdy otwiera tylko jeden właściwy mu zamek.

Jesteśmy dwojgiem takich zwykłych kluczy, niczym z wyglądu nie wyróżniających się od innych. Żyjemy gromadnie i spięte razem maszerujemy poprzez świat dłoni, kieszeni i schowków. Wyrzeźbił nas Największy Ślusarz. W zasadzie jesteśmy kluczami domowymi. Mamy to szczęście: gdzieś kiedyś zostaliśmy złączeni tak, by otwierać te jedne jedyne drzwi naszego małego świata.

Ja (Ona) jestem kluczem od górnego zamka. Zamykam i otwieram się na raz. Klik. Z naszej dwójki to ja jestem starszym kluczem choć nieco mniejszym w rozmiarze. Kiedyś, gdzieś byłam zagubiona w pęku innych kluczy. Aż pewnego dnia…zostałam złączona na stałe z tym jednym jedynym kluczem. Klik.

Ja (On) jestem kluczem dolnego zamka. Zamykam się i otwieram na dwa razy. Klikklik. To proste. Od dawna szukałem tych drzwi, w których otwieram dziś zamek. Klikklik. Nie chciałem być jednak samotnym kluczem. Dlatego szukałem drzwi, których nie otwiera się na jeden zamek.

Nikt nigdy nie powiedział nam jakie drzwi mamy otwierać i co zobaczymy za ich progiem. Żadne z nas nie mogło osobno otworzyć tych drzwi. Klik. Klikklik. Otwarte.
Gdybyśmy nie zostali złączeni, to drzwi nigdy nie zostałyby otwarte. Nikt nigdy nie mógłby przez nie przejść i zobaczyć co się za nami kryje. Klikklik. Klik. Zamknięte…

Przez dziurkę od klucza można spojrzeć na ich niezwykły świat.

(Ona) wciąż czegoś szuka, choć nic nie zgubiła. Mimo to szuka.
(On) już znalazł, ale nie wie, czy to właśnie to. Mimo to znalazł.

Obydwoje wciąż tworzą…
- parę kluczy
- …

Podróż w nieznane...

      Nieśmiało pojawia się pierwszy post na nowym blogu. Stworzono go, gdy już wszystkie perypetie związane z jego zakładaniem zostały pokonane. Co więcej, w niebywale magiczny sposób wcześniejszy blog jakby zapadł się po ziemię. Nie, nie żartujemy. Nie myślcie może, że miało miejsce jakieś nieudane lub bezmyślne kliknięcie <usuń>. Po porostu był i go nie ma. Śmiemy twierdzić, że zaplanował to sobie po tym, jak pojawiły się pierwsze wieści o zakładaniu jego – zdawało się nam – bratniej mu duszy. Widocznie miał naturę samotnika.
        Niestety, wszelkie poszukiwania całonocne okazały się bezowocne. Nie dzwoniliśmy więc na policję. Nie wynajmujemy detektywów. Szanujemy jego decyzję. Tak oto – rzec by patetycznie, gdyż chwila tego wymaga: blog <maglandia> przeszedł w stan niebytu. Podejrzewamy jednak, że mógł on udać się, w inną niż my, podróż do prawdziwej Maglandii, gdzie spokojnie żyje sobie pełnią pozablogowego jesiennego życia…